Tym razem Mikołaj zaskoczył
transportowo podstawiając auto które umożliwia przewóz
rowerów bez rozkręcania. Małym mankamentem jest brak
sprzętu grającego więc Miki jako dusza
towarzystwa często intononuje przeróżne melodie z
wyraźnym akcentem na hicior "Jak janioła głos". Wspólnie z Lawiną wysłuchiwaliśmy tego w
całkowitym spokoju. Tylko patrzeć jak zobaczymy Mikołaja na
wiosnę w programie TV 37 Harpagan - "Gwiazdy śpiewają na
Harpaganie kontynuując mocne ściganie".
Jakieś dziesięć kilometrów przed Sierakowicami
napotykamy grupę piechurów którzy zmuszeni byli
poddać się. Teraz okupując przystanek PKS myśleli jedynie o bezbolesnym powrocie
do bazy Harpagana. W przypływie dobroci zabieramy na
nasz
pokład dwóch osobników celem zasięgnięcia języka.
W samej
bazie codzienna tym razem zielona atmosfera. Normalne kolejki do punktu
informacyjnego, do wrzątku, do kibelka. Normalna i pełna harpaganowej energii Szefowa Magda,
normalny ubłocony Flash, normalny nieogolony Jankes.
Chaotyczną relację
pod tytułem
"18 sekund do
godziny ZERO"
czas zacząć.
START -
Gdy podjeżdżam na miejsce startu okazuje się, że już są
wydawane mapy. Panuje więc w moim sektorze zaskakująco totalny luz przy
koszu z mapami. Mój pierwotny plan "Bartkowego objazdu
kaszubskich jezior" w pierwszej chwili
zakłada jedynie słuszną koncepcję wyjazdu w
kierunku
9. Będąc do cna "miętkim" za namową
Remigiusza (692)
postanawiam zacząć jednak
kolejną przygodę według jego planu od 16. Stawkę tuż za
Sierakowicami na południowy-wschód czyli ku
zamierzającemu wzejść
słońcu zaczyna ciągnąć Romek (666). Chyba
coś w tym diabelskim numerze jest, gdyż już
na początku zaczynam mieć pierwszą zadyszkę.
W takim tempie to ja długo nie wytrzymam.
Tempo zostaje jednak ustabilizowane do
poziomu zrobienia fotek w locie. Po małej nawigacji
podwórkowej w Łączyńskiej Hucie jedziemy już
spokojnie na punkt.
16 - 7:17 -
(17 km)
Przybywamy tu jako pierwsi z
całej harpaganowej stawki. Zdobycie urokliwego półwyspu przez naszą rozpasaną grupę powoduje
że tło wspaniałej przyrody rozświetlają
pierwsze promienie słońca. Z półwyspu
konieczny jest odwrót. Przez Borzestowką
Hutę mkniemy do Reskowa. To co podaje Remik
w Cieszeniu
jest wprost niewiarygodne, podjazd miejscami
ma 15% nachylenia! Wspominam jednak
pobliskie zjazdowe serpentyny
pokonywane
przez Kożyczkowo do Garcza
podczas 29 Harpagana i
niczemu się nie dziwię.
Skraj lasu i mała ścinka w dół do jeziora
Osuszyno. Brak drogi nadrabiam ostrym ślizgiem
bocznym i o mały włos nie fikam kozła widząc punkt.
12 - 7:58
- (29 km)
Czeka nas wspinaczka pod górę po śliskim
podłożu pokrytym liśćmi.
Znając trudną technicznie przecinkę do Staniszewa nie waham się
jednak ani chwili. W okolicach Starej Huty krótki
moment zastanowienia i robimy pierwszy tego
dnia tłusty punkt podążając śladem licznych
piechurów i bikerów. Gliniasty wąwóz i zaraz punkt
określony jako "Plac Drwali".
18 - 8:42 -
(41 km)
Tu napotykamy sam kwiat jesiennych
harpaganowych drwali. Na czele niczym
Marszałek Wielki Koronny,
Wiki (625).
Zaraz za nim duet braci
prawie
Cugowskich - czytaj: Pachulskich (603
&
604). Kilka fotek i ruszamy w kierunku Miłoszewa.
Chociaż ostatnio
byłem w tej okolicy to jednak tym razem ze
względów merytorycznych nie
decyduję się na zaliczenie kolejnego punktu
oznaczonego 5, który jak
się potem okazało do najłatwiejszych nie
należał. Jadąc na miarę sił, prowadzę konwersację z Jarkiem Pachulskim
jednocześnie staram się gonić oddalającą się
zgraną brygadę R&R.
Daję się uśpić i przegapiam w Mirachowie
moją drogę.
Szybko naprawiam błąd i docieram leśnym
asfaltem do Kamienicy Królewskiej.
Nieskomplikowana nawigacja i na punkcie
widzę ponownie brygadę R&R.
9 - 9:47
- (63 km)
Dogoniłem ich ponieważ weszli w konszachty
towarzyskie z Michałem "Mickey" Nowaczykiem
(760).
Niestety nie pozwolili mi nawet na
złapanie
głębszego oddechu. Zagrzewany do dalszej walki ruszam
z bandą przez: Pałubice,
Załakowo, Łyśniewo. Przebijamy się do
miejscowości
Kowale jakąś podejrzaną drogą by
osiągnąć kolejne szczęście.
10 - 10:36
-
(75 km)
Bezpardonowo wyjeżdżamy do asfaltu
prowadzącego w kierunku Gowidlina. Skrót
omijający Gowidlino jest niestety nie do
rozpoznania (liczne budowy). Dalsza
nawigacja w podstawowej kwestii obranego
kierunku jest poprawna. Sam punkt został
jednak schowany w lesie z prawdziwą
premedytacją. Późniejsza dyskusja na forum
Harpagana dowodzi, iż mieliśmy ogromne
szczęście. Jadąc leśnym duktem zerkaliśmy
cały czas w prawo i nic. Miki w pewnym
momencie informuje, że chyba coś widział.
Patrzymy i nic. Patrzymy ponownie i znów
nic. Usłyszany podejrzany dźwięk nie był
jednak głosem na puszczy. Może to grał
Wojski ?
17 - 11:03
-
(83 km)
Zdobycie punktu schowanego jak przystało na Harpagana
raduje nas bardzo mocno. Krótka sesja
zdjęciowa nie zakłóca dalszej marszruty. Ruszając w kierunku następnego
punktu odczuwamy lekką jesienną mżawkę która
okazuje się być przejściowa.
Nawigacja w Borku jest na pierwszy rzut oka
bardzo prosta jednak udaje się nam nadłożyć
niepotrzebnie mały kilometr.
6 - 11:35
-
(91 km)
Na punkcie rozpoznając diabelski numer
podejrzanie warczy na Romka piesio o
powabnej nazwie Matylda. Matylda wchodzi w
skład grupy sędziowskiej. Przełożenie mapy
pokazuje jak perfidnie ułożona jest dalsza
część południowych punktów. Przekładając na
język rowerowy, trzeba się sporo najeździć
by zdobyć coś konkretnego. Wyruszamy z
punktu trochę inną drogą. Na dobry początek
tuż po dotarciu do asfaltu trio R&R&M
zaczyna mi odjeżdżać. Tablica Kistowo
powoduje Harpaganowe wspominki sprzed lat. W
Sulęczynie w całkowitej samotności pęka moja kilometrowa setka. Po drodze
na Węsiory zaczynają się pierwsze kurcze. W
sklepie zaopatruję się w środek
przeciwbólowy który zamierzam zażyć na
najbliższym postoju. Pojawiają się jakieś
kurhany i jezioro.
15 - 12:34
-
(108 km)
Z punktu akurat wyrusza ścigana przeze mnie
ekipa
R&R&M.
Nie mam więc czasu na kurację. Niestety pomimo
ostrego startu nie udaje się mi uzyskać
ponownego
kontaktu wzrokowego z wymiataczami.
W drodze powrotnej na Węsiory łapię języka
który twierdzi, że bród na przeprawie
jeziora Mausz jest dla zwykłego śmiertelnika
do pokonania. Wkrótce kolejny śmiertelnik
stwierdza, że nawet majtek sobie nie
zamoczył. Jechałem, jechałem, aż
dojechałem. Po naocznej obserwacji i ja
przystępuję do próby przeprawy. Patrzcie i
wcale się nie utopiłem.
14 - 13:30 - (124 km)
Źle to nie wypadło więc
w nagrodę funduję sobie najdłuższy tego dnia popas. Wyruszając mam nadzieję, że bez problemów
uda się mi napierać na południe. Zachwycając
się wspaniałymi jesiennymi widokami zdobywam
spokojnie miejscowość Nakla i dalej bez
problemu kieruję się na Skierawy. Przed
miejscowością zauważam przydrożną kapliczkę,
jest śliczna. Rozkojarzony lekko błądzę.
Chwila zastanowienia i dalsza nawigacja jest
już prosta. Widzę solidnie oznaczony tłusty
punkt i sporo bikerów, a wśród nich Anię Świrkowicz i
Wojtka Szymczaka :-)
19 - 14:26
- (137 km)
Nie zauważają jak im robię
fotkę w trakcie super tajnej narady. Przy drugiej
już mnie widzą i uśmiechają się. Wmawiam sobie
Darecki ma być krótko bo przed tobą jeszcze długa droga. Pytam czy ktoś może wali
bezpośrednio na 20. Panuje głucha cisza w
stylu "czego ten osobnik chce". Wracam w
kierunku rakotwórczego asfaltu. Za Skierawami ponownie patrzę na kapliczkę i
doznaję nagłego olśnienia. Patrzę na kartę i
z wielkim zdziwieniem oraz okrutną przykrością stwierdzam, iż karta w
rubryce 19
nie została potraktowana Harpaganowym
Mieczem Demoklesa czyli punktowym
sekatorem. Precedensowa decyzja o powrocie
na punkt. Niech zgadnę, zupełnie gratisowo
dostaję dobre pięć kilometrów w plecy.
Moje ponowne pojawienie się na punkcie
wywołuje ogromne zdziwienie. Pewnie
sądzą, że tak bardzo polubiłem te okolice. Ciężko
było i teraz niestety muszę nadrabiać
dodatkowo zaliczone kilometry. Zatrzymuję
się na chwilę przy kapliczce i robię
zdjęcie. Dobrze, że do
Kościerzyny mam boczy tylny wiatr który
został wcześniej wyczajony na podstawie
prognoz synoptyków. Jazda ciągnie się w
nieskończoność. Po drodze mijam kilku
rowerowych fanatyków z którymi pozdrawiamy się
szczerze. Na wysokości Kornego zastanawiam
się czy aby nie skorzystać w tym momencie z
transportu lotniczego. Proponują mi
pożegnalny gratisowy lot na Tempelhof. Niestety
dziękuję i pruję co sił do Kościerzyny.
Przez miasteczko przejeżdżam na czuja bocznymi
uliczkam. Z
lasu wyłania się zwarta i uśmiechnięta grupa
R&R&M.
Na punkt dojeżdżam jednak pierwotnie od dupy strony
i tym razem nie zamierzam pokonywać niczego
wpław. Objazd do punktu jest banalnie
prosty. Darecki spraw sobie porządne okulary,
obserwuj uważniej mapę i ucz
się prawdziwej nawigacji.
20 - 16:04
-
(171 km)
Podziwiając piękno przyrody zabawiam tu jedynie
krótką chwilę.
Kolejny przejazd przez Kościerzynę wywołuje
wspomnienia związane z wiosennym rajdem Mareckiego. Tym razem nie jest jednak
turystycznie. Za Kaliskami odnajduję
właściwą drogę. W okolicach punktu pełna
czujność i przez chaszcze docieram do
wyjeżdżonej przez rowerzystów ścieżynki z której
widzę już
namiot.
11 - 16:46
- (183 km)
Na górę to wcale nie wyglądało. Trzęsą mi
się ręce przy przekładaniu mapy.
Będąc pomny konieczności
powrotu na czas do bazy wybieram wariant
przez Skorzewo. Liczne rozwidlenia dróg
pokonuję zupełnie "na pałę". Nie szukam już
pobliskiej jedynki. Lekkie zagubienie w
okolicach torów kolejowych opóźnia trochę
dotarcie do Stężycy. Tutaj ostatni raz obserwuję
kilometrówkę na liczniku (195
km). Jest godzina 17:30. Zdaje sobie sprawę, że
mogę nie podołać wyzwaniu które brzmi - jazda z
prędkością 25 km/h po asfalcie w terenie
pofałdowanym. Pierwszy podjazd pod
małą górkę - 18, 17, 16, 15 km/h, dochodzę
do wniosku, że nie jest dobrze. Klukowa Huta
tu znam rozwidlenie i wyjazd na Mściszewice. Pytanie ile się spóźnię pozostaje
bez sensownej odpowiedzi.
Pojawia się 30 km/h ma
liczniku.
Prędkość przy
pokonywaniu odcinka do Tuchlina wacha się
jednak bardzo mocno. Cisnę co sił
czyli tyle ile mi mama
dała.
Zupełnie nie kontroluję
czasu,
wjeżdżając jednak do Puzdrowa jestem
zaskoczony, że to już. Widzę migające
czerwone światełko. To musi być harpaganowy
człowiek. Mkniemy razem przez ulice
Sierakowic. Znam drogę na pamięć. Nagle z
tyłu wyskakuje Mikołaj i mnie pogania. Jakiś
blachosmrochód skutecznie blokuje mi drogę.
Widzę szkołę, ogrodzenie
i masę ludzi. Krzyczę głośno "wolna droga" i
wpadam na metę. Sędzia któremu oddaje kartę
mówi mi, że zdążyłem i jestem już
bezpieczny. Przechodzę kawałek na boisko i
robi mi się słodko, leżę na glebie :-)
META
- 18:30
-
(220 km)
Czas mety
12:00 (rekordowo późno), czas jazdy 10:45 (rekordowo
długo).
Przejechałem 220 kilometrów (rekordowo
dużo). Średnia
prędkość 20,41 km/h. Zaliczyłem jedynie 12/20 kontrolnych
punktów, zbierając, aż 46/60 punktów
przeliczeniowych. Kolejny piętnasty już raz wykonałem swój
plan minimum.
Zostałem sklasyfikowany na 18 ponoć
całkiem dobrej pozycji.
Jak się
można było spodziewać po raz trzeci z rzędu
nikt nie zdobył tytułu rowerowego Harpagana.
Wygrał Tomek Widuchowski, Mistrz Polski w
Maratonach Szosowych który właśnie uzupełnił
ranking wszechczasów rowerowego Harpagana.
Mój Mikołajek
będąc w prawie życiowej formie wrócił mocnym
akcentem
do pierwszej dziesiątki plasując się tuż za
podium. Zwycięzca poprzedniego Harpagana
Mariusz "Lawina" Kozłowski był 9.
Początkowi towarzysze
zmagań, Remek
& Roman zajęli 10 miejsce. Wspierający Michał "Mickey" schował się w klasyfikacji
nieznacznie za mną.
Zdecydowałem się kolejny raz napisać relację, ... i
tradycyjnie stwierdzam, że było to moje ostatnie
Harpaganowe uczestnictwo :-)
I abyśmy
zdrowi byli.
pozdrawiam Darecki
|